25 listopada 2010

Tug Szoł


W 2010 wyszło już tyle genialnych płytek, że nawet nie chce mi się liczyć. Jednak jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie pozycji była nowa płytka teksańczyka - Slim Thug'a. A jak mu owu krążek wyszedł?

Początkowo wydawało mi się, że beznadziejnie. Pierwsze co rzuciło mi się na słuch to to, że Thugg'a wrzucił do sieci jako single najlepsze, najtłustsze bangery (podobnie jak Bun). Nie rozumiem tej mody, ale imo jest ona chujowa i apeluję o zmiany, changes jak 2Pac, rozumiesz czarnuchu.

Niestety nie mam pojęcia kto bitki klepał, bo są petardy, są chujówki, czyli standard raczej. Wiem na bank, że Play-N-Skillz zrobilli podkład w kawałku Free i tu się jaram i kłaniam się. No i propsuję typkw, którzy klepali podkłady do Gangsta, So High i Neighborhood Supa Stars.

Goście? Gości mamy całkiem sporo i tu jest różnie. Na MEGA plusy zasłużyli Z-Ro, B.o.B, Devin (mistrzowska zwrotka), Rawse i Yo Gotti. J-Dawg na antypropsie od tylu lat, za ten chujowy głos i mocno przeciętne skille. Dallas Blocker'a też nie lubię, chujowy śpiewak z niego. Big K.R.I.T. dość bezbarwnie chyba, a szkoda.

Generalnie to tak jest w miarę dobrze, z każdym odsłuchem coraz lepiej się tego całościowo słucha. Na wyrywki jest kilka petard, ale w ogromnej mierze to single, więc...

7/10 póki co, ale może będzie lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz